Pierwszy niedzielny mecz 30. kolejki Premier League sprawił, że Arsenal spadł na drugie miejsce, jeszcze mocniej czując oddech Manchesteru City za plecami. Obywatele podejmowali Kanonierów u siebie z jednym tylko zamiarem: rewanżu za dwie porażki w tym sezonie i awansu na pozycję wiceliderów tabeli.
Sprawdź komplet statystyk meczu Manchester City-Arsenal
City było zdecydowanym faworytem do zwycięstwa, a zamiary próbowało udokumentować od pierwszych sekund. Najpierw Haalanda na spalonym złapali obrońcy, później kolejne stałe fragmenty kończyły się wybiciami i to Arsenal jako pierwszy strzelał. W siódmej minucie Gabriel Jesus zamykał akcję z prawego skrzydła na dalszym słupku, ale uderzał tuż obok bramki.
Na celne uderzenie czekaliśmy prawie kwadrans – to Nathan Ake najlepiej wyskoczył do główki po rzucie rożnym, ale po jego trąceniu Raya miał piłkę w rękach. Autor strzału musiał wkrótce opuścić boisko z urazem, a jego koledzy zostali z absolutną dominacją w posiadaniu, statystykach i tylko pod polem karnym Arsenalu pozostawali bezradni. Londyńczycy tylko czekali na kontrę, ale okazji było niewiele. W jednej z nich tercet Kiwior, White i Jesus napsuł trochę krwi, lecz ten ostatni znów strzelał niecelnie. Do przerwy żadna z drużyn nie znalazła otwarcia.
Drużyny wróciły bez zmian kadrowych, za to pierwszą zmianę pokazał tuż po przerwie Mateo Kovacić, próbując wkręcić do bramki Arsenalu strzał z dystansu. No, skoro nie dało się wejść w pole karne… a żeby się nie dało, Kanonierzy wracali chwilami w komplecie, amortyzując kolejne ciosy i wzajemnie się asekurując.
Guardiola na impas zareagował wejściem Doku i Grealisha po godzinie, za to Mikel Arteta próbował podtrzymać równowagę między ekipami, zdejmując Kiwiora (wszedł Tomiyasu) i Jorginho (Partey). Obraz gry wskazywał na lepszy pomysł Artety – nawet przy mnożących się błędach Obywatele nie byli w stanie napocząć przyjezdnych.
Nawet w sytuacjach z pozoru łatwych – jak przy dołożeniu nogi z metra w 84. minucie – Erling Haaland nie dał rady. Tymczasem chwilę później wymarzona kontra Trossarda skończyła się wybiciem Ortegi. A sam mecz, pomimo pięciu doliczonych minut, skończył się bez żadnej bramki. Największym zwycięzcą Wielkanocy jest zatem Liverpool!