Pep Guardiola mówił na konferencji prasowej, że jego zespół zwykle mial problemy w meczach z Wolves, lecz jeśli spojrzymy na ostatnie spotkania obu drużyn, to można wejść w dyskusję ze słowami Hiszpana. Manchester City po prostu regularnie ogrywał w ostatnich latach rywali z Wolverhampton, a problem miał z nimi ostatni raz w 2019 roku.
Tym razem jednak drużyna Guardioli, którego nie było na ławce trenerskiej z uwagi na zawieszenie, faktycznie dość szybko znalazła się w tarapatach. W 13. minucie Pedro Neto ruszył prawą stroną boiska i po rajdzie przez niemal połowę boiska oddał strzał z kilku metrów, a piłka odbiła się po nim od Rubena Diasa i wylądowała w siatce. Mistrzowie Anglii mieli jednak bardzo dużo czasu, by doprowadzić do wyrównania, a później do odwrócenia losów meczu.
Goście mieli kontrolę nad futbolówką, ale nie mogli znaleźć sposobu na głęboko ustawioną defensywę gospodarzy, której liderował doświadczony Craig Dawson. Anglik już w piątej minucie pozbawił niemal pewnej bramki Erlinga Haalanda, a w dalszej części spotkania sprawiał spore problemy Norwegowi, w dodatku wybijając piłkę z linii bramkowej po strzale Phila Fodena.
W przerwie sztab Manchesteru City musiał zdecydować się na jakieś zmiany, więć na boisko wszedł młody Oscar Bobb, który zastąpił notorycznie wygwizdywanego przez publiczność na Molineux Matheusa Nunesa. Portugalczyk niedawno zamienił Wolves na drużynę Guardioli.
Dość niespodziewanie to właśnie Bobb tchnął życie w ofensywę Obywateli i to on napędzał kolejne akcje. Najpierw sprytnym podaniem wypracował dobrą szansę Haalandowi, a po chwili dał się sfaulować tuż za szesnastym metrem. Wówczas piłkę wziął Julian Alvarez, który nie był dziś zbyt widoczny, ale pięknym trafieniem z rzutu wolnego w samo okienko bramki doprowadził do wyrównania.
Oczywiście w tym momencie mogliśmy spodziewać się scenariusza, w którym goście pójdą po swoje i wybiją Wolves z głowy myśl o zdobyciu jakichkolwiek punktów. Stało się jednak zupełnie odwrotnie.
Podopieczni Gary'ego O'Neila wyszli z kontrą, prawą stroną pomknął Nelson Semedo, dośrodkował piłkę w pole karne, a ta po wybiciu przez Manuela Akanjiego trafiła pod nogi Hee-Chan Hwanga. Pierwszy strzał Koreańczyka został zablokowany przez Rubena Diasa, ale wówczas z piłką przed bramką znalazł się Matheus Cunha. Brazylijczyk popisał się stoickim spokojem i zamiast strzelać, podał do jeszcze lepiej ustawionego Hwanga, a ten wprowadził kibiców na trybach w prawdziwą ekstazę. Mistrzowie Anglii znów musieli gonić wynik.
Przypuszczali atak za atakiem, ale nie mogli znaleźć sposobu na Jose Sa. Mało tego, nie byli w stanie nawet wypracować sobie naprawdę dogodnej sytuacji na bramkę, by zmusić Portugalczyka do interwencji na wyżynach jego możliwości. Tym samym Manchester City nie zdobywa dzisiaj ani jednego punktu i może jeszcze dzisiaj spaść z fotela lidera Premier League.