Arsenal rozbija Everton i powiększa przewagę w tabeli

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Arsenal rozbija Everton i powiększa przewagę w tabeli
Arsenal rozbija Everton i utrzymuje przewagę w tabeli
Arsenal rozbija Everton i utrzymuje przewagę w tabeliAFP
Podopieczni Mikela Artety pokonali Everton w zaległym spotkaniu 7. kolejki Premier League aż 4:0. Wygrana sprawia, że zespół z Londynu ma już pięciopunktową przewagę nad drugą w tabeli ekipą Manchesteru City.

Arsenal jest na dobrej drodze do zdobycia mistrzostwa Anglii, ale z pewnością trafi jeszcze na kilka przeszkód. Everton również ma o co walczyć, jednak cel The Toffees jest inny - utrzymanie w Premier League. Obie drużyny desperacko poszukują zatem punktów, choć mają na to zupełnie inny sposób. 

Kibice mogli to zauważyć już od pierwszych minut spotkania na Emirates Stadium. Podopieczni Mikela Artety rozgrywali akcje z uwzględnieniem każdej formacji. Cierpliwie budowali atak pozycyjny, czekając na najdrobniejszy błąd czy chwilę dekoncentracji rywala. Ich przewaga w posiadaniu piłki była wyraźna, w 30. minucie wynosiła 69:31. Nic z tego jednak nie wynikało, gdyż defensywa Evertonu była świetnie zorganizowana i nie dopuszczała zawodników Arsenalu w pobliże swojego pola karnego.

Co więcej, piłkarze z Liverpoolu czekali na możliwość wyprowadzenia kontrataku i kilkukrotnie im się to udało. Jeszcze w 40. minucie statystyka strzałów wynosiła 2:0 dla Evertonu. Wówczas inicjatywę znów przejął Arsenal. Oleksandr Zinchenko przyjął piłkę przed polem karnym i posłał prostopadłe podanie do Bukayo Saki. Napastnik urwał się obrońcom gości i mocnym strzałem przy bliższym słupku pokonał Jordana Pickforda.

Heat mapa - Bukayo Saka
Heat mapa - Bukayo SakaOpta/AFP

Dosłownie chwilę później strzelec gola wykorzystał gapiostwo Idrissy Gueye'a. Odbierając mu piłkę jednocześnie nieco przypadkowo podał ją do Gabriela Martinelliego, a Brazylijczyk umieścił futbolówkę w siatce. Sędziowie VAR sprawdzali jeszcze, czy zawodnik był na pozycji spalonej, ale arbiter Michael Oliver potwierdził, że bramka była zdobyta prawidłowo.

Gra godna... przyszłych mistrzów?

Po takim zakończeniu pierwszej połowy spotkania Sean Dyche był zmuszony zmienić taktykę drużyny. Teraz to Everton musiał atakować, a Arsenal mógł pilnować wyniku i czekać na swoje okazje. 

Mapa podań - Martin Odegaard
Mapa podań - Martin OdegaardOpta/AFP

Pierwszą dogodną sytuację zawodnicy gości stworzyli sobie w 66. minucie meczu. Dwight McNeil wymanewrował obrońców i oddał mocny strzał sprzed pola karnego. Aaron Ramsdale wykazał się jednak refleksem i nie dopuścił do straty bramki.

Co więcej, w 69. minucie to Kanonierzy podwyższyli prowadzenie. Lewą stroną boiska popędził Leandro Trossard. Po dynamicznym rajdzie świetnie wypatrzył w polu karnym dobrze ustawionego Martina Odegaarda. Norweg otrzymał idealne podanie, po którym silnym strzałem wbił futbolówkę do bramki. 

Statystyki meczu <mark>Arsenal</mark> - Liverpool
Statystyki meczu <mark>Arsenal</mark> - LiverpoolOpta

Po tym golu przewaga Arsenalu była już niepodważalna. Zawodnicy Artety grali z polotem i luzem, dominując w każdym aspekcie gry. W końcówce bramkę zdobył jeszcze Martinelli i tym samym przypieczętował okazałe zwycięstwo swojej drużyny. To było bardzo mądrze rozegrane spotkanie przez zespół gospodarzy, który dzięki trzem punktom utrzymuje przewagę nad goniącym go Manchesterem City. Z kolei Everton wciąż znajduje się w strefie spadkowej.

Liverpool goni czołówkę

W drugim środowym spotkaniu podopieczni Jurgena Kloppa pokonali Wolverhampton 2:0. The Reds długo nie mogli znaleźć sposobu na rywali, ale w końcu w niecałe pięć minut zdobyli oba gole. Najpierw w 73. minucie bramkarza Wilków pokonał Virgil van Dijk, a chwilę później piłkę w siatce umieścił także Mohamed Salah.

Dzięki temu zwycięstwu Liverpool zbliżył się do piątego miejsca gwarantującego udział w Lidze Europy. Na razie ma dwa punkty straty do Newcastle, które z kolei rozegrało jedno spotkanie mniej. Oczywiście zespół wciąż ma szansę zająć pozycję uprawniającą do gry w Lidze Mistrzów, jednak musi przy tym liczyć na potknięcia przeciwników. Walka o kwalifikację do elitarnych rozgrywek powinna być zatem tak samo pasjonująca, jak pojedynek o mistrzostwo.