To była najdłuższa przerwa w rozgrywkach od trzech dekad, za co wdzięczni byli chyba najbardziej działacze Bayernu. W końcu to oni rzutem na taśmę – i wcale nie tanio – zdołali załatać lukę po największej zimowej stracie, Manuelu Neuerze.
Oba zespoły zaczęły mecz ostrożnie. Bayern co prawda przeważał, ale w pierwszych fragmentach niewiele z tego wychodziło. Poza słupkiem po strzale Gnabryego w 8. minucie nie było za co oklaskiwać piłkarzy, skupionych bardziej na neutralizowaniu opozycji.
Po półgodzinie wreszcie coś drgnęło, gdy Leon Goretzka trafił do bramki. Tyle że wynik się nie zmienił, ponieważ sędzia po wsparciu VAR orzekł pozycję spaloną. Niedługo później nie było już czego anulować, gdy Gnabry idealnie dograł Choupo-Motingowi głęboko w pole karne, a ten zapadłby się ze wstydu, gdyby nie zamienił tego na gola. W 37. minucie goście prowadzili 1:0.
Lipsk pozostawał ostrożny do przerwy, sugerując wyczekiwanie na nowe wytyczne w szatni. Być może faktycznie się pojawiły, skoro w 52. minucie Marcel Halstenberg zdołał wyrównać stan meczu. Tym razem to Bayern apelował do sędziego o nieuznanie, argumentując faulem w ataku.
Do końca meczu niewiele się zmieniło. Bayern utrzymał przewagę w rozgrywaniu piłki, utrzymując liczbę podań i posiadanie o prawie połowę ponad wyniki RB Lipsk. W kluczowej statystyce nie mieli jednak przewagi, a tym samym 1:1 w golach dało 1:1 w punktach. Tym samym spada przewaga Bayernu nad drugim Freiburgiem. Aktualnie wynosi pięć punktów, przy jednym meczu więcej. To wciąż dominująca pozycja w Bundeslidze, a jednak inni mają jeszcze po co gonić.
Co jednak ciekawe, seria jedenastu mistrzostw Niemiec zdobytych przez Bayern rozpoczęła się, gdy Lipsk grał jeszcze w czwartej lidze. Teraz RBL dyszy za plecami Freiburga, a więc również Bayernu.