Wielka środa polskiej siatkówki klubowej zaczęła się od złych wieści z Warszawy. Projekt wprawdzie wygrał 3:0 w setach z Halkbankiem, ale w złotym secie uległ 12:15 i odpadł z Ligi Mistrzów na poziomie ćwierćfinału. Na szczęście lepsze wieści przyszły z Jastrzębia, gdzie Jastrzębski Węgiel pokonał 3:0 Olympiakos (3:2 w pierwszym meczu) i zapewnił sobie udział w półfinałach Ligi Mistrzów jako drugi polski zespół po Zawierciu.
Dobrą wiadomością była wygrana 3:0 Asseco Resovii na wyjeździe z francuskim Tours (3:2 w pierwszym meczu), premiująca polski zespół awansem do finału CEV Cup. Ponieważ drugi półfinał wygrał turecki Ziraat Bankasi, to z nim zagrają rzeszowianie.
Ogromne nerwy w historycznym finale
Z kolei o pierwsze swoje europejskie trofeum we włoskiej hali Civitanova Marche walczyła Bogdanka LUK Lublin. Po wygranej 3:1 w pierwszym meczu lublinian czekało nie lada wyzwanie obrony zaliczki w finałowym rewanżu z Volley Lube Civitanova.
Pierwsza partia pokazała, jak niewiele dzieliło obie ekipy pod względem jakości – niemal przez cały czas utrzymywał się wynik na granicy jednego punktu, a budowa trwałego prowadzenia nie była możliwa. Dopiero od stanu 18:18 (gdy udany challenge dał Włochom wyrównanie) LUK Lublin odskoczył na 20:18, a punktowy serwis Kewina Sasaka dał 22:19 i natychmiast z czasu skorzystał trener Włochów. Boninfante asem zmniejszył dystans, ale to lublinianie mieli wciąż piłkę setową przy 24:22. Niestety, dwa kolejne nieskończone ataki Wilfredo Leona pozwoliły Włochom wyjść na 25:24, a set skończył się asem Lagumdziji.
Po odwróceniu dynamiki w pierwszym secie, siatkarze Lube wrócili na parkiet uskrzydleni, podczas gdy w ekipie z Polski wyraźnie spadła skuteczność serwisu i ataku. Heroiczna obrona i punktowy blok Sasaka pozwoliły wrócić z 3:6 na 6:7, ale cały set był pogonią za wynikiem i rywalami wyraźnie nakręconymi dopingiem ponad 3 tys. kibiców. Gdy uciekali na 19:16, a po punktowej zagrywce Nikołowa na 22:18, wydawało się, że set uciekł. Udało się jeszcze dojść do 21:23 z polskiej perspektywy, ale o odwróceniu seta na finiszu nie było mowy, skończyło się 25:21 po udanej kontrze Bottolo.
Po wyraźnej przewadze Lube w drugim secie, trzeci szybko zaczął się odwracać. Z Wilfredo Leonem na zagrywce udało się wyjść z 4:5 na 8:5 po trzech punktach zdobytych serwisem w krótkim odstępie. LUK Lublin wyraźnie się rozpędził i było już nawet 13:8, gdy Włosi przyznali się do błędu. Bufor urósł do pięciu punktów, tyle że gospodarze wzięli czas i wrócili z imponującą serią, po której wyrównali na 15:15.
Oddech dał kolejny as Leona na 18:16, przywracający przewagę, choć tylko na chwilę. Zapowiadała się walka punkt za punkt, gdy as Malinowskiego, udany blok i atak Malinowskiego dały 23:19. Koniec? Znów nie, Firouzjah na zagrywce pomógł nadrobić i doszło do 24:24. Walka na przewagi stała się thrillerem samym w sobie i zakończył się dopiero po świetnym kątowym ataku Malinowskiego, przy stanie 38:36!
Choć czwarty set zaczął się od prowadzenia 3:0, miny Włochów szybko zrzedły. LUK Lublin podniósł poziom, zaczęła działać gra środkiem i poziom seta był naprawdę wysoki. Wysoka była też presja, którą widać było po stronie Lube Volley (w końcu lublinianie potrzebowali tylko wygrać tego seta, nie musieli całego meczu).
Gospodarze wdawali się w dyskusje z sędziami i dwukrotnie wykorzystali challenge we wczesnej fazie. A że oba przypadki były nieudane, Lublin wyszedł na 13:11, by natychmiast podbić asem Leona! Trener natychmiast przywołał włoskich zawodników do siebie, ale na niewiele się to zdało. Mateusz Malinowski zakończył potężną wymianę, a Leon kolejnym asem (16:11) uciszył trybuny i wymusił kolejny czas. Efekt? Jeszcze jeden as, a po nim udany blok lublinian na 18:11 i przepaść wydawała się nie do zasypania. Wcześniej Lube seryjnie odrabiało straty i ponownie ruszyli do dzieła. Doszli do 17:20, gdy Malinowski przeciął ten wysiłek i wraz z Mikołajem Sawickim zaczęli odbudowę. Gdy Chinenyeze posłał piłkę w aut (23:19), dwóch punktów brakowało do trofeum. Leon obił blok na piłkę setową, a autowy atak zamknął kwestię trofeum. Lube żądało sprawdzenia, ale nic to nie dało, 25:20.
Po wspólnych celebracjach siatkarzy, sztabu i działaczu z Lublina trzeba było jeszcze rozegrać piąty set, przy pustoszejących gwałtownie trybunach. Ze składu przyjezdnych na parkiecie został tylko Sawicki, a zawodnicy Lube Civitanova nie przedłużali wyjątkowo ciężkiego dla siebie wieczoru – wygrali gładko, 15:7.