Po dwóch porażkach z rzędu Roma mogła znaleźć się w trudnym położeniu: Como mogło ją nawet wyprzedzić na czwartym miejscu w przypadku wygranej. Giallorossi byli podbudowani wygraną w Glasgow w Lidze Europy, ale poniedziałek był ich testem formy w Serie A, gdzie szło ostatnio opornie.
Sprawdź szczegóły meczu Roma – Como

Gospodarze rozpoczęli mecz zdecydowanie lepiej, choć ich kolejne akcje rozbijały się w większości jeszcze przed polem karnym gości znad jeziora. Dopiero w 25. minucie błąd w defensywie pozwolił Soule dograć do Wesleya nabiegającego w pole karne, jednak piłka przeszła nad bramką.
Pięć minut później z rzutu rożnego z udziałem siedmiu rzymian powstała niebezpieczna kontra, w której Diao uciekł rywalom i dopiero w ostatniej chwili jego strzał został zablokowany przez wracającego Renscha. Sam strzelec musiał bardzo żałować – jeszcze przed próbą uderzenia złapał go ból mięśnia dwugłowego i musiał zejść z boiska wkrótce później.
Gol dla Romy wydawał się wisieć w powietrzu, ale nerwy w polu karnym Como udzielały się wszystkim. W 41. minucie Evan Ferguson był już przekonany o trafieniu, ale jego uderzenie po rykoszecie dało tylko kolejny rzut rożny. Tymczasem w 45+3. minucie wprowadzony za Diao Douvikas został doskonale zatrzymany przez Mile Svilara, gdy miał najlepszą okazję pierwszej odsłony. Prowadzenie Como do szatni byłoby sensacją po takim pokazie dominacji (choć i nieskuteczności) Romy.
Wreszcie wydawało się, że impas przełamał pierwszy atak po powrocie do gry. Soule z główki uderzył jeszcze w słupek, ale potężne dobicie Cristante znalazło drogę do siatki. Radość natychmiast ukrócił liniowy: akcja zaczęła się od spalonego. Dopiero po godzinie rozgrywki gol padł. Nie bez kontrowersji, bo gospodarze zlekceważyli kontuzję rywala i rozegrali atak do końca. A końcem był chirurgiczny strzał Wesleya pod słupek.
Pierwsza reakcja Como była daleka od optymalnej dla trenera Fabregasa: zamiast sportowej złości doszło do oddania pola i Roma mogła szukać drugiego trafienia. Stopniowo obraz zmieniały zmiany gości, a szczególnie Stefan Posch, który w 84. minucie (tak, dopiero!) miał na nodze piłkę na wagę wyrównania, w ostatniej chwili pozbawiony jej przez ofiarne wejście Ndicki.
Znacznie bliżej trafienia doszedł już w doliczonym czasie Leon Bailey wprowadzony przez Gasperiniego na ostatnie minuty. Jego strzał pod słupek wybijał Butez, a Como nie pokazało wystarczająco wiele, by zagrozić gospodarzom.

