Legia - najbardziej utytułowana drużyna tych rozgrywek - drogę do 27. w historii klubu finału rozpoczęła - ze względu na występy w Lidze Konferencji - od 2. rundy, czyli 1/16 finału.
31 października 2024 wygrała w Legnicy z pierwszoligową Miedzią 2:1, choć to gospodarze na początku drugiej połowy objęli prowadzenie. Stołeczny zespół odpowiedział trafieniami Bartosza Kapustki z rzutu karnego i Brazylijczyka Luquinhasa.
"Jestem bardzo zadowolony z reakcji drużyny po stracie gola, bo nie spanikowaliśmy. Po przerwie spowodowanej zadymieniem boiska strzeliliśmy na 2:1, ale wtedy rozpoczęła się część meczu, z której jestem bardzo niezadowolony. Straciliśmy kontrolę nad spotkaniem. W jednej sytuacji uratował nas Gabriel Kobylak, ale Miedź miała kolejne swoje szanse. Oczekuję od swojej drużyny większej kontroli nad meczem i lepszej organizacji gry w obronie. Ta końcówka mnie nie zadowala" – ocenił portugalski szkoleniowiec legionistów Goncalo Feio.
Dużo łatwiej poszło jego piłkarzom w kolejnej rundzie, gdy w Łodzi pokonali innego pierwszoligowca - ŁKS 3:0, m.in. po dwóch trafieniach Hiszpana Marca Gaula. Nad spotkaniem, szczególnie w przypadku gości, unosił się jednak duch Lucjana Brychczego, legendy klubu, zmarłego trzy dni wcześniej.
"To nie jest mecz ani tydzień, kiedy możemy cokolwiek świętować. Cały nasz klub jest w żałobie i jedyne, co mogliście zrobić, to wygrać. Zwyciężyliśmy, by choć trochę ulżyć jego rodzinie oraz naszym kibicom" - powiedział Feio.
Wiele nie do końca sportowych emocji wzbudził ćwierćfinałowy pojedynek Legii z Jagiellonią Białystok. Po bramkach w końcówce Japończyka Ryoi Morishity gospodarze wygrali 3:1, ale wcześniej sporo kontrowersji wywołały decyzje sędziów o nieprzyznaniu "Jadze" dwóch rzutów karnych, przy czym w jednym przypadku chodziło o odwołanie go po interwencji VAR.
Trener pokonanych Adrian Siemieniec nie krył rozczarowania, ale nie chciał oceniać pracy i decyzji arbitrów, choć zaznaczył, że były kluczowe dla wyniku i przebiegu spotkania. Bronił ich odpowiadający za VAR tego wieczora Szymon Marciniak, który... w czwartek poprowadził finał. Jak wtedy argumentował, w przypadku rzekomego zagrania ręką Ilji Szkurina miał do dyspozycji ujęcia z siedmiu kamer i żadne nie dowiodło, że piłka uderzyła w rękę białoruskiego napastnika Legii, choć tym "śmierdziało", a w sprawie anulowania "jedenastki" stwierdził, że wcześniej był faul na jednym z zawodników Legii, dlatego "rzut karny i tak musiałby zostać odwołany nawet wtedy, gdyby Paweł Wszołek rzeczywiście popełnił faul w polu karnym".
Legioniści zameldowali się w półfinale, który okazał się ich najłatwiejszą przeszkodą w tej edycji. Trafili bowiem na pogrążony w kryzysie pierwszoligowy Ruch Chorzów i na Stadionie Śląskim bez większych kłopotów wygrali aż 5:0. Jedynym minusem był fakt, że urazów nabawili się Gual i Kapustka. Pierwszy wrócił niedawno do gry, a drugi nie zagra do końca sezonu i finał obserwował z trybun.
"Jestem szczęśliwy, że osiągnęliśmy finał. Pozostał nam w tych rozgrywkach jeszcze jeden krok, dlatego jednak to szczęście jest jeszcze umiarkowane" - skomentował Feio.
"Dla kibiców na pewno to będzie kapitalna reklama polskiej piłki, zagrają bowiem dwie drużyny umiejące tworzyć widowisko" - powiedział Portugalczyk o finale.
I miał rację, bo spotkanie mogło - zwłaszcza w drugiej połowie - się podobać, było emocjonujące i trzymało w napięciu niemal do ostatniego gwizdka sędziego.
Zaczęło się po myśli Legii, która objęła prowadzenie w 13. minucie po strzale z bliska Brazylijczyka Luquinhasa. Niedługo później Gual nie wykorzystał rzutu karnego, a po raz drugi w tej edycji skuteczną interwencją popisał się Cojocaru.
W odpowiedzi krótko przed przerwą wyrównał strzałem głową po rzucie wolnym Chorwat Danijel Loncar.
W drugiej połowie rozgorzała prawdziwa wymiana ciosów, którą rozpoczął po kilkudziesięciu sekundach gry wyróżniający się uczestnik meczu - Morishita. Na 3:1 dla Legii podwyższył białoruski rezerwowy Ilja Szkurin, ale już trzy minuty później, próbując interweniować, piłkę do własnej bramki skierował Ruben Vinagre. Portugalczyk zrehabilitował się w 85. minucie, kiedy trafił na 4:2. Tuż przed końcowym gwizdkiem wynik ustalił Kacper Smoliński.
Siedem bramek w regulaminowym czasie gry w finale PP padło poprzednio w 1972 roku, kiedy w Łodzi Górnik Zabrze pokonał Legię 5:2.
Legioniści poprawili i tak doskonały bilans w Pucharze Polski - 27 finałów i 21 zwycięstw.