Everton, jako legendarny angielski zespół, od kilku kampanii nie zdołał powalczyć o miejsce w górnej połowie tabeli Premier League, gdzie ostatni raz przebił się sześć lat temu pod wodzą Marco Silvy. Kibice mają jednak duże oczekiwania wobec nowego sezonu, gdyż The Toffees zagrają na nowym Hill Dickinson Stadium o pojemności ponad 50 000 miejsc.
Ale iskierka nadziei może wkrótce zgasnąć, ponieważ klub nie zdołał pozyskać tak bardzo potrzebnych transferów, na które liczył menedżer David Moyes. "W tej chwili nie podpisujemy zbyt wielu umów, to fakt" - skarżył się szkocki trener dziennikarzom w Chicago, podkreślając, że klub powinien sprowadzić jeszcze sześciu zawodników. "Desperacko staramy się ruszyć z miejsca, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że czas ucieka".
Trener, który jest w Evertonie od stycznia, nie bał się otwarcie mówić o sytuacji w klubie i zachęcał zarząd do natychmiastowej reakcji na zaistniałą sytuację. "Od razu mówię kibicom, że mamy trochę trudności z szybkim sprowadzeniem kilku zawodników" - powiedział Moyes. "To mnie zaskoczyło. Everton to wielki klub z długą tradycją, a nowy stadion to dla nas ekscytująca zmiana".
Powiedział, że słabe wyniki z poprzednich lat mogą być związane z brakiem aktywności klubu na rynku transferowym. Nie można jednak powiedzieć, że Everton w ogóle się nie wzmocnił - na początku lipca skorzystał z opcji kupna Carlosa Alcaraza za 15 mln euro, a następnie sprowadził napastnika Thierny'ego Barry'ego z Villareal (30 mln euro), bramkarza Marka Traversa z Bournemouth (4,6 mln euro) i utalentowanego lewego obrońcę Adama Aznou z Bayernu Monachium (9 mln euro).
Mimo to tylko sześć drużyn Premier League wydało latem mniej na nowych zawodników, co jest naprawdę niewystarczające dla klubu, który chciałby z sukcesem rozpocząć nową erę z nowym stadionem.