W ostatnim meczu 16. kolejki Manchester United miał okazję wrócić do strefy pucharowej w tabeli Premier League. Warunkiem było pokonanie Bournemouth, które zawisło blisko strefy spadkowej.
Sprawdź szczegóły meczu Manchester United – Bournemouth

Po trzech meczach bez porażki fani na Old Trafford mogli z optymizmem oglądać pierwsze minuty, należące zdecydowanie do ich piłkarzy. Po ośmiu minutach Mason Mount huknął z woleja, ale mimo bliskiej odległości i kozła Djordje Petrović zdołał wybić. Zanim minął kwadrans, United mieli prowadzenie: w 13. minucie Dalot wrzucił piłkę przed bramkę z lewej flanki, Matheus Cunha tylko musnął ją głową, Petrović ręką nie zdołał wygasić i zatrzymać strzału. W tej sytuacji Amad Diallo doskoczył i głową przepchnął piłkę przez linię.
Choć gospodarze w pierwszych 20 minutach oddali tylko dwa celne strzały, to ich przewaga ofensywna była miażdżąca. Mogła wzrosnąć w 26. minucie wraz z próbą Mbeumo, który chciał zaskoczyć golkipera gości lekkim podcięciem. Znacznie trudniejsze zadanie miał Senne Lammens tuż przed półgodziną, gdy Tavernier nabiegł pod główkę i Belg wybił piłkę przed siebie. Miał szczęście, że strzelec nie zdołał dobrze dobić.
Manchester powinien był prowadzić znacznie wyżej, tymczasem wkrótce nawet jednobramkowa przewaga się rozpłynęła: w 40. minucie Luke Shaw stracił piłkę na własnej połowie, a błyskawiczny atak prawą stroną oznaczał rajd Antoine'a Semenyo, który uderzył idealnie od dalszego słupka, pakując piłkę do siatki.
Jeszcze przed przerwą uderzał z dystansu Tavernier, piłka po rykoszecie szła na słupek, ale wybił ją bramkarz United. To właśnie gospodarze byli górą do przerwy, bowiem pod koniec doliczonego czasu Casemiro na dalszym słupku zamknął główką rzut rożny, a Petrović nie zasłonił krótszego rogu i wpuścił piłkę.
Dwa ciosy jednych, dwa ciosy drugich
Miny gospodarzy błyskawicznie zaczęły rzednąć od początku drugiej połowy: już po kilkudziesięciu sekundach wybita piłka wróciła pod bramkę United. Goście nie zważali na leżącego Dalota, a Tavernier prostopadle znalazł Evanilsona, który bezbłędnie zmieścił piłkę strzałem po ziemi.
Po kolejnych pięciu minutach Bournemouth objęło nieoczekiwane prowadzenie, gdy Tavernier doczekał się gola bezpośrednio z rzutu wolnego, mieszcząc piłkę przy słupku obok muru. Teraz to Czerwone Diabły musiały napierać, co wydawało się scenariuszem pożądanym przez Bournemouth, dobrze radzącemu sobie w powstrzymywaniu miejscowych.
Wydawało się, że frustracja United będzie tylko narastać, ale udało się odnaleźć przełamanie: na kwadrans przed końcem rzut wolny sprzed pola karnego skończył się doskonałym strzałem Bruno Fernandesa. Nawet długi lot Petrovicia był skazany na porażkę, Portugalczyk był bezbłędny.
Napędzone Diabły niemal natychmiast dołożyły czwartego gola, gdy atak lewą stroną skończył się niefortunnym odbiciem Trufferta, wykładającym piłkę Matheusowi Cunhy do strzału. Nie pomylił się i United fetowali dwa gole w dwie minuty!
Dla Wisienek sytuacja stała się niewesoła. W 84. minucie wybiło pół godziny od ich ostatniego strzału, dlatego dość niespodziewanie trzeba było zatrzymać licznik właśnie wtedy: wprowadzony kilka minut wcześniej Eli Junior Kroupi spomiędzy obrońców zdołał umieścić piłkę w siatce, dając czwarty remis w meczu.
W radosnym futbolu naznaczonym błędami w obronie doliczony czas mógł przynieść kolejne trafienia. The Cherries mogli objąć ponowne prowadzenie w 90+5. minucie, gdy David Brooks rzucił się do główki, ale Lammens wyprostowaną nogą wybił piłkę. Ci sami aktorzy zagrali ponownie w 90+10. minucie, a Belg raz jeszcze zatrzymał Walijczyka. United ratują - tak trzeba powiedzieć po doliczonym czasie - remis. Mecz kapitalny dla widzów, ale mniej dla obu ekip, które po tytanicznym wysiłku mają tylko punkt.

