W drugiej części wywiadu były gracz Sportingu omówił transfer Viktora Gyokeresa do Arsenalu i to, czy jest on brakującym elementem w drużynie, która zdobędzie tytuł dla The Gunners, pracę Rubena Amorima w Manchesterze United i oczekiwania wobec jego byłego klubu w nowym sezonie.
Lato w Sportingu zostało zdominowane przez sagę Gyokeresa. Czy dla wszystkich może to być ulga, że wreszcie się skończyła?
"To nigdy nie jest przyjemne, gdy miesiącami dyskutuje się tylko na jeden temat - czy dany zawodnik zostanie, czy odejdzie. To nie jest dobre ani dla klubu, ani dla zawodnika, ani dla atmosfery w szatni, ani dla trenera. Zawsze lepiej jest mieć jasność tak wcześnie, jak to możliwe".
Gdzie plasuje się Gyokeres w rankingu najlepszych napastników na świecie, biorąc pod uwagę jego statystyki z ostatnich dwóch sezonów?
"Wciąż trudno powiedzieć, ponieważ ma wiele do udowodnienia. Jego miejsce będzie tam, gdzie uda mu się znaleźć. Do tej pory grał w lidze portugalskiej z wielkim sukcesem i pokazał przeciwko silnym przeciwnikom, że może tam występować. Teraz musi to zademonstrować w Arsenalu. Nie wystarczy, że cię chcieli i zapłacili za ciebie dużo pieniędzy. Od tego momentu zaczyna się prawdziwy poligon doświadczalny".
Co powinno być jego priorytetem w The Gunners?
"Musi zachować spokój i pokazać, na co go stać, nie przeciążając się psychicznie i nie pozwalając, by hałas i oczekiwania miały na niego wpływ. Zdobywanie bramek jest tym, co robi najlepiej".
Czy może okazać się ostatnim brakującym elementem w układance Arsenalu, aby drużyna Artety w końcu zdobyła tytuł ligowy?
"Z pewnością brakowało im takiego zawodnika, ale nie powiedziałbym, że to jedyna rzecz. Poziom w Premier League jest brutalny, każdy może się potknąć. Dlatego konsekwencja jest tam najważniejszym czynnikiem. Jeśli Arsenal zostanie mistrzem, to nie tylko dlatego, że kupił jednego zawodnika, nawet jeśli jest najlepszym strzelcem".
Czy styl gry drużyny zmieni się, biorąc pod uwagę inny typ napastnika?
"To typowy numer dziewięć, potężny napastnik, jakiego Arsenal do tej pory nie miał. To otworzy nowe opcje w sposobie gry, doda różnorodności. Do tej pory ich futbol był bardziej płynny, oparty na kombinacjach. Teraz może stać się bardziej bezpośredni, z większą liczbą dośrodkowań. Przynajmniej na papierze, cechy Gyokeresa pasują do tego typu gry".
Nawet bez jego kluczowego wkładu w pierwszej kolejce, Arsenal rozpoczął od zwycięstwa nad Manchesterem United. Czy ta porażka była oznaką kolejnego trudnego sezonu dla Czerwonych Diabłów i na ile więcej zaufania zasługuje Ruben Amorim?
"Tylko właściciele klubu mogą odpowiedzieć na to pytanie. Osobiście bardzo go cenię i szanuję jako trenera. Poznałem go w Portugalii. Jego rozumienie piłki nożnej jest moim zdaniem bardzo nowoczesne i współczesne. Ale w tym zawodzie trzeba nie tylko rozumieć grę, ale także być rozumianym przez zawodników - czego dokładnie się od nich wymaga. Amorim objął stery w niezwykle trudnym okresie dla United, kiedy drużyna musiała zostać ponownie odbudowana".
Czy krytyka pod jego adresem nie jest przesadzona, biorąc pod uwagę potencjał drużyny w porównaniu do innych dużych klubów w lidze?
"Do pewnego stopnia tak. Ale w Manchesterze United oczekiwania są zawsze bardzo wysokie, a on dokładnie wiedział, jakich zawodników i jaki potencjał będzie miał, kiedy podpisywał kontrakt. Nawet biorąc pod uwagę nowych zawodników -Benjamina Sesko, Bryana Mbeumo i Matheusa Cunhę - musi pracować z tym, co ma i unikać powtórzenia poprzedniego katastrofalnego sezonu. Ma bardzo dobre cechy trenerskie i mam nadzieję, że zostanie i je pokaże".
Wracając do Sportingu. W ostatnich kilku sezonach Lwy zdołały przełamać duopol w Portugalii i 28-letnią dominację Porto i Benfiki. Czemu przypisujesz ten ostatni sukces?
"Głównie prezydentowi klubu, Frederico Varandasowi, który zaostrzył sytuację, dokonał interesującego i ostatecznie udanego wyboru, mianując Amorima na trenera. Wraz z nim wzrosły ambicje i poziom Sportingu. Są na dobrej drodze, ale pozycje mogą się szybko zmienić z rywalami takimi jak Porto i Benfica. Walka będzie bezwzględna".
Co będzie teraz najważniejsze dla Sportingu, aby utrzymać ten poziom po odejściu Gyokeresa?
"Wszystko sprowadza się do konsekwencji w pracy i podążania tą trajektorią w górę. Sporting ma bardzo silną akademię, która produkuje doskonałych zawodników, którzy są stale włączani do pierwszej drużyny. Poleganie na rodzimych talentach jest kluczowe dla klubu".
Ale podobnie jak w przypadku Stuttgartu, pojawia się kwestia połączenia tego z meczami w Europie...
"Spójrz, to są kluby, które nigdy nie osiągną poziomu europejskich gigantów pod względem siły finansowej, organizacji, zdolności do przyciągania najlepszych graczy i tak dalej. Jeśli raz na kilka lat uda im się przemknąć wyżej w Europie, to już jest ogromny sukces. Trzeba spojrzeć na to realistycznie. Oba kluby są świadome realiów, co nie oznacza, że nie starają się rozwijać, ale weźmy na przykład obecnego napastnika Stuttgartu, Nicka Woltemade. Jest tam dopiero od roku, a już Bayern i inni chcą go kupić. Podobnie w Sportingu, Gyokeres został tylko dwa sezony. Niezwykle trudno jest zatrzymać takie talenty. Taka jest rzeczywistość. Ale jeśli utrzymasz wystarczająco wysoki poziom, aby grać w Lidze Mistrzów, fani zawsze będą zadowoleni, niezależnie od tego, jak daleko zajdziesz. A tym bardziej, jeśli wygrywasz tytuły ligowe i puchary w kraju, nawet jeśli dzieje się to raz na dwa lub trzy lata".
Podczas twojego pobytu w Sportingu twoimi trenerami były takie nazwiska jak Marinho Peres, Sir Bobby Robson i Carlos Queiroz. Kto wywarł na ciebie największy wpływ?
"Wszyscy. Mówimy o gigantach w historii piłki nożnej. Sir Bobby Robson był wyjątkową osobą. Carlos Queiroz był innowatorem - wiele nowoczesnych metodologii, systemów i technologii, które widzimy dziś w klubach, wprowadził wiele lat temu, na swój własny sposób. Marinho Peres był jednym z największych brazylijskich piłkarzy. Ale ze wszystkich moich byłych trenerów wyróżniłbym Sir Bobby'ego Robsona i Felixa Magatha - obaj byli mi bliscy i świetnie się z nimi dogadywałem. Wymagali ciężkiej pracy, ale zawsze sprawiedliwej oceny i traktowania".
Nie sposób nie odnieść się także do bułgarskiej rzeczywistości piłkarskiej. Kwalifikacje do mistrzostw świata przeciwko mistrzom Europy, Hiszpanii, odbędą się na początku września. Z jakim nastawieniem bułgarska drużyna powinna przystąpić do tego meczu?
"Nie ma gotowej recepty. Muszą wyjść pozytywnie nastawieni, pewni siebie, grać z podniesionymi głowami i nie martwić się o to, czy przegrają i jak wysoko. Kiedy grasz bez strachu, mecze mogą okazać się zaskakująco bardziej pozytywne, niż gdybyś wyszedł, mówiąc "po prostu się trzymajmy, nie traćmy zbyt wielu bramek". To byłby największy błąd. Najważniejszą rzeczą jest wejście na boisko z wiarą, że drużyna naprzeciwko ciebie jest ci równa. To właśnie robiliśmy kiedyś. Tak, jest różnica, ale my też przegrywaliśmy mecze. Przed meczem z Francją w 1993 roku nikt też nie liczył się z naszym zdaniem. Kiedy grasz z pewnością siebie i zdobywasz doświadczenie, dzieją się wspaniałe rzeczy".
Więc nie będzie parkowania autobusu?
"Taktyka będzie zależeć od Iliana Ilieva, to on jest trenerem. Zostanie z tyłu niczego nie gwarantuje. Może coś pomiędzy. Staraj się grać w piłkę, ale w obronie bądź zwarty, bez względu na to, w której części boiska się znajdujesz. Taki jest teraz nowoczesny futbol, a my wciąż nie jesteśmy na poziomie, na którym chcielibyśmy być. Stąd bierze się ta różnica".
Stadion i tak będzie pełny, sprzedano już ponad 35 000 biletów. Ale czy to nie smutne, że ludzie płacą i przychodzą oglądać Lamine Yamala i hiszpańskie gwiazdy, a nie własną drużynę, jak kiedyś?
"Taka jest rzeczywistość. Nie odnieśliśmy sukcesu, aby go wypełnić dzięki naszym zawodnikom. Dla mnie to nie jest smutne - rzeczywistość jest taka, jaka jest. Kiedy naprawimy naszą infrastrukturę, kiedy kompetencje w bułgarskiej piłce nożnej poprawią się tak, że będzie ona funkcjonować jak w innych krajach przed nami, wtedy kibice znów zaczną przychodzić, tak jak robili to za naszych czasów".
I na koniec o inicjatywach charytatywnych, w których bierzesz udział - we wrześniu odbędzie się międzynarodowe wydarzenie, mecz charytatywny w Portugalii między lokalnymi i światowymi gwiazdami, w którym obok ciebie wystąpią takie nazwiska jak Luis Figo, Ronaldinho, Deco, Maniche, Mendieta i inni. Co oznacza dla ciebie udział w tym wydarzeniu?
"To wiele znaczy - przede wszystkim zaszczyt znaleźć się wśród takich legend światowego futbolu. Ale najważniejsze jest to, że jest to w dobrej sprawie - będziemy pomagać ludziom w trudnej sytuacji społecznej, a także tym, którzy ucierpieli w wyniku wojen, zwłaszcza w Ukrainie. Dla mnie będzie to zaszczyt grać przy pełnych trybunach w takim celu".