Potknięcie w meczu o Tarczę Wspólnoty rzuciło się cieniem na start sezonu w wykonaniu Liverpoolu. Mistrzowie i faworyci do tytułu, w dodatku z aż czterema nowymi zawodnikami w składzie po rekordowych transferach, chcieli więc dobrze wejść w sezon ligowy, pokonując Bournemouth.
Sprawdź szczegóły meczu Liverpool – Bournemouth

Godzina pod (pozorną) kontrolą
Gospodarze mogli zacząć piorunująco, gdyby w 4. minucie świetną interwencją nie pochwalił się Djordje Petrović, który zatrzymał uderzenie Salaha. Skonsolidowani w defensywie goście zdołali także udaremnić próbę wyjścia sam na sam przez Hugo Ekitike w 14. minucie, choć dopiero ostatni zawodnik zdołał wygarnąć mu piłkę.
Próby odpowiedzi przyjezdnych były przerywane znacznie szybciej, a na niecałe 10 minut przed końcem pierwszej połowy Ekitike doczekał się debiutanckiego gola. Po dobrej piłce od Mac Allistera ość szczęśliwie wygrał tzw. przebitkę i znalazł się sam na sam z bramkarzem, posyłając go w przeciwnym kierunku.
Liverpoolczycy wydawali się znacznie lżejsi po tym trafieniu, choć wciąż nie oglądaliśmy wielkiego popisu z ich strony – Bournemouth wkładało wiele wysiłku w krzyżowanie planów The Reds.
Do przerwy wynik się nie zmienił, za to wkrótce po wznowieniu gry Ekitike dograł do Gakpo ma skraju pola karnego. Holender szedł po linii szesnastki tak długo, aż mógł przymierzyć i nie dał Petroviciowi szans. Tuż po godzinie mogło być 3:0, gdyby Florian Wirtz ciut lepiej przymierzył i nie posłał piłki po zewnętrznej stronie słupka.
Nieoczekiwane nerwy po dublecie Semenyo
Gospodarze czuli się chyba zbyt komfortowo, a Wisienki nie miały do stracenia niczego. Agresywny doskok na swojej połowie i próba szybkiego wyprowadzenia kontry po odbiorze – tak zdawał się wyglądać plan. Prosty? Za to w realizacji okazał się zabójczy. Tuż po zmarnowanej okazji Wirtza Tyler Adams posłał długą prostopadłą piłkę do Brooksa, a ten znalazł Semenyo przed bramką.
Gol kontaktowy wyraźnie uskrzydlił gości, a zwłaszcza autora trafienia. Niestrudzony Antoine Semenyo na niecały kwadrans przed końcem wykonał imponujący rajd przez ponad pół boiska, by samodzielnie wykończyć przy złapanym na wykroku Alissonie. Remis wprawił w osłupienie gospodarzy, którzy nie byli w stanie trwale odzyskać kontroli nad grą.
Ostatnie minuty oznaczały więc wzmożoną presję na zawodnikach mistrza Anglii, którzy – jak się wydawało – walili głowami w mur niebieskich koszulek. Impas udało się ostatecznie przełamać nieoczekiwanemu bohaterowi. Wprowadzony za Wirtza Federico Chiesa dostał szansę wykończenia akcji po wybiciu przez Petrovicia – nie pomylił się!
I choć przyjezdni szukali trzeciego gola, to bramkę zdobył kto inny. Już w ostatnich doliczonych sekundach Mohamed Salah doszedł do piłki po wykopie ze środka i sam znalazł sobie miejsce mimo asekuracji rywali, niskim uderzeniem pod dalszy słupek pokonując Petrovicia po raz czwarty.
