W ostatnich dwóch sezonach mecze Arsenalu z Manchesterem City urosły do miana największych szlagierów sezonu w Anglii. W tych latach to właśnie londyńczycy stanowili największą rywalizację dla zespołu Pepa Guardioli w walce o mistrzostwo kraju. Obecnie sytuacja w lidze diametralnie się zmieniła. Kanonierzy co prawda wciąż gonią za pierwszym miejscem, ale to zajmuje już Liverpool. Obywatele z kolei po czterech latach panowania mają poważny kryzys i nie uczestniczą w wyścigu o tytuł.
Temperatura dzisiejszego meczu weszła na niesamowicie wysoki poziom już od pierwszych minut, a o wszystko zadbał Manuel Akanji. Obrońca gości zupełnie się pogubił na skraju swojego pola karnego, stracił piłkę na rzecz Leandro Trossarda, od tego odbiła się ona do Declana Rice'a, który momentalnie wypuścił sam na sam Kaia Havertza. Niemiec nie zdecydował się jednak na strzał, odegrał wzdłuż bramki do Martina Odegaarda, a Norweg wyprowadził Arsenal na prowadzenie już w drugiej minucie meczu.
Manchester City do pierwszej poważnej okazji, która mogła dać remis, doszedł po 20 minutach gry, gdy po dośrodkowaniu ze stałego fragmentu gry na bramkę Davida Rayi uderzał głową Josko Gvardiol. Hiszpan popisał się jednak wybitnym refleksem, odbił piłkę, na którą polował Erling Haaland, ale ku niezadowoleniu Norwega futbolówka odbiła się od poprzeczki, co uniemożliwiło mu dobicie jej do bramki.
Mimo prowadzenia do przerwy, gospodarze mogli czuć ogromny niedosyt schodząc na przerwę, bo po błędzie Stefana Ortegi przy wyprowadzaniu piłki w kapitalnej okazji znalazł się Havertz. Niemiec mógł spytać swojego rodaka na bramce rywali gdzie chce dostać piłkę, a po dłuższym namyśle z około jedenastu metrów posłał piłkę obok słupka i momentalnie schował w twarz w koszulce, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Z drugiej strony przed przerwą strzałem odpowiedział Savinho, ale znów świetnie spisał się Raya.

Druga część gry miała znacznie bardziej szalony przebieg, mimo że absolutnie nie mogliśmy narzekać na atrakcyjność meczu. W 55. minucie Savinho z rogu pola karnego wrzucił piłkę w pole karne w poszukiwaniu Haalanda. Ten pierwszy raz dzisiejszego popołudnia urwał się obrońcom Arsenalu, ponieważ wyprzedził Williama Salibę i znalazł się na świetnej pozycji do strzału. Przy jego potężnym uderzeniu głową Raya nia miał już nic do powiedzenia, a Obywatele świętowali odrobienie strat.
Trwało ono jednak bardzo krótko, bo zaledwie minutę później fatalnie na swojej połowie zachował się zupełnie niewidoczny w meczu Phil Foden. Anglik podał po ziemi wzdłuż boiska, ale posłał piłkę prosto pod nogi Thomasa Parteya, w dodatku napędzając pomocnika gospodarzy, który był zupełnie niekryty za polem karnym. Kibice na Emirates Stadium okrzykiem zachęcili go do oddania strzału, a ten ich posłuchał. Trafił w blokującego uderzenie Johna Stonesa, po czym piłka pofrunęła w kierunku bramki, trzy metry od zupełnie bezradnego Ortegi. Arsenal znów był na prowadzeniu.
Minęło tylko kilka minut, a podopieczni Mikela Artety zadali kolejny cios, który nadszedł z najmniej oczekiwanego kierunku. W pole karne wdarł się 18-letni lewy obrońca Kanonierów - Myles Lewis-Skelly, który pozostaje odkryciem tego sezonu w swoim klubie i gra w pierwszym składzie pomimo obecności w kadrze meczowej Riciardo Calafioriego czy Jakuba Kiwiora. Anglik uderzył prawą nogą na bramkę Ortegi, ten interweniował ręką, ale futbolówka mu ją "przełamała" i znalazła drogę do siatki. Trybuny eksplodowały z radości po golu wychowanka, a Arsenal był na autostradzie do wygranej.
W kolejnych minutach Obywatele przerzucili więcej zawodników do ofensywy, chcąc ratować wynik, a to dało gospodarzom szanse na kontry. Najpierw prawą stroną boiska na bramkę Manchesteru City mknął Gabriel Martinelli, ale z jego uderzeniem poradził sobie Ortega. W kolejnej podobnej sytuacji Brazylijczyk podał już do Havertza, a ten odkupił swoje winy z pierwszej połowy i ładnie poradził sobie z obrońcami rywali, po czym strzelił czwrtego gola tego wieczoru dla ekipy z Londynu.
Jakby tego było mało, w ostatniej minucie dolicznego czasu gry swoją bramkę zdobył kolejny wychowanek - Ethan Nwanieri. Dobił on panujących mistrzów Anglii pięknym strzałem lewą nogą zza pola karnego. Zawodnicy Manchesteru City byli na deskach i nie było szans, że wstaną dalej walczyć.

Arsenal ma więc sześć punktów straty do Liverpoolu, który ma jeszcze jeden mecz w zanadrzu. Utrzymuje się jednak na drugiej pozycji w tabeli i wywiera presję na The Reds. Manchester City z kolei po tej kolejce zostaje na czwartym miejscu, ale zrównał się punktami z Newcastle, a także ma tylko jedno oczko więcej od Chelsea. Jeśli The Blues pokonają jutro West Ham, to ekipa Guardioli wypadnie poza najlepszą czwórkę.