Lech Poznań - Korona Kielce (1:1)
Po dwóch zwycięstwach z rzędu Lech mógł czuć się w obowiązku, by zgarnąć trzeci komplet punktów. Ale Korona potrafiła już stanąć Kolejorzowi ością w gardle i może dlatego start gospodarzy był niemal piorunujący. Już w 3. minucie Luis Palma testował refleks Dziekońskiego, by po 10 minutach gry postraszyć go niebezpiecznym uderzeniem z dystansu. Kielczanie nie mogli się odnaleźć, ale otrzymali fantastyczną szansę po 20 minutach. Xavier Dziekoński posłał piłkę na połowę Lecha, Gurgul popełnił błąd, a Długosz zewnętrznym podbiciem pokonał wygiętego jak struna Mrozka. Sektor gości eksplodował, ale wkrótce przyszedł sygnał VAR: spalony. Szkoda, bo to był jedyny celny strzał gości do przerwy. Kolejorz także szukał otwarcia, choć na drodze stawał wciąż Dziekoński, jak przy uderzeniu Ishaka z ostrego kąta w 40. minucie. Rewanżu szukał Nono, bo Złocisto-Krwiści potrafili dostać się pod bramkę Mrozka. Ostatnie sekundy pierwszej połowy to szybki atak poznaniaków i świetny strzał Lismana, a jeszcze lepsza interwencja Dziekońskiego.
Tuż po przerwie okazję mieli kielczanie, ale radością wybuchły niebieskie trybuny. Zablokowany Ishak przerzucił na odsłonięty słupek, gdzie Luis Palma wpakował piłkę za linię. Znów radość nie trwała długo: Honduranin zagrał ręką. Dłużący się impas mógł przerwać Bengtsson tuż po godzinie (niecelnie), lecz to goście dopięli swego: Koszmarny błąd Skrzypczaka w obronie wykorzystał Błanik, który najpierw ograł rywala, a później zachował zimną krew i pokonał Mrozka po ziemi.
Ten strzał jakby ożywił koszmar z maja zeszłego roku, choć trudno powiedzieć, że gol nie należał się Koronie. Trybuny przycichły i dopiero w ostatnich minutach Lech zdołał otworzyć konto. Zespołowa akcja skończyła się wrzutką Ishaka zza pola karnego, a tuż przy słupku głową Dziekońskiego pokonał Palma w 83. minucie. Kielczanie nie zamierzali zadowalać się remisem, co oznaczało bardzo otwartą i żywą końcówkę spotkania. Zwoźny główkował w ręce Mrozka, Ishak huknął wysoko w trybuny, Pięczek z wolnego też poza bramkę, a Moutinho nie doszedł do świetnej wrzutki Pereiry w ostatnim ataku meczu.

GKS Katowice - Arka Gdynia (4:1)
Mając tylko punkt na koncie GieKSa musiała zrobić wszystko, by pokonać beniaminka z Gdyni na własnym stadionie. Do składu po miesiącach nieobecności wrócił Adam Zrelak, a miejscowi od pierwszych minut szukali drogi do bramki Damiana Węglarza. I choć nie Zrelakowi, to udało się otworzyć wynik już w 10. minucie, gdy Wasielewski dograł z prawej przed bramkę, a tam świetnie odnalazł się Arkadiusz Jędrych. Tuż po kwadransie Jędrych zgrywał świetnie głową do Borjy Galana, ale ten przed bramką dał się zatrzymać Węglarzowi.
Gdynianie kompletnie nie mieli pomysłu na odpowiedź, więc gospodarze podbili licznik w 32. minucie: wrzut z autu, dogranie Alana Czerwińskiego i wspaniałe wykończenie Adama Zrelaka pod poprzeczkę. Dawid Szwarga zareagował natychmiast, wprowadzając dwie zmiany już przed przerwą Eduardo Espiau i Hide Vitalucciego. Ten pierwszy natychmiast się przydał – przy pierwszym kontakcie z piłką posłał wyjątkowo precyzyjną główkę do siatki GKS-u. Gospodarze protestowali (faulowany miał być Łukasiak), ale gol został uznany.
Po przerwie GieKSa zamierzała szybko wybić Arce z głowy powrót do meczu i po serii ataków udało się powiększyć dorobek na 3:1. Strzelał z bliska Zrelak, Celestine wybił z linii, ale druga dobitka Klemenza była skuteczna. Wkrótce Węglarz musiał ratować swój zespół kolejne dwa razy, a za trzecim uratowała go poprzeczka, ale i tak nie dotrwał do godziny bez kolejnego wpuszczonego gola. Po rzucie wolnym Klemenz zaliczył piękną główkę i miał dublet na koncie. A przecież wszedł na boisko dopiero w 46. minucie! GieKSa kontynuowała aktywną grę i faktycznie nie było mowy o przejęciu kontroli przez gdynian, którzy mogli nawet przegrać wyżej.

Motor Lublin - Piast Gliwice (0:0)
W minionym sezonie Piast zdominował Motor w Lublinie i tego scenariusza gospodarze bardzo nie chcieli powtórzyć. Zwłaszcza w związku z ich sytuacją w tabeli, która nie zachwyca. Ale co dopiero ma powiedzieć Piast – bez punktu czy choćby gola. Początek stanowczo należał do gospodarzy, którzy przez ponad 10 minut naciskali na gości, zaś ci mieli problem z wymianą kilku podań. Skończyło się jednak na paru niegroźnych próbach. Potencjalnym punktem zwrotnym mógł być faul Boisgarda, który mógł się cieszyć, że otrzymał tylko żółtą kartkę w 23. minucie.
Na tym etapie meczu Piast wyglądał już zupełnie inaczej, dominując w środku pola i szukając drogi do bramki gospodarzy. Dziczek z lewej nogi posłał piłkę nad bramką w 25. minucie, a chwilę później Sanca zmusił Brkicia do instynktownego sparowania nad poprzeczkę. Obie ekipy zeszły na przerwę z niczym, choć na boisku zostawiły masę potu.
Powrót do gry był trudny dla Motoru, regularnie skupionego w tercji defensywnej. Dopiero przed godziną kontra pozwoliła Czubakowi na pierwszy strzał drugiej połowy, mocno niecelny. Gospodarze dochodzili już do głosu, lecz w ostatni kwadrans oba zespoły weszły bez bramek. Mecz zdecydowanie się ożywił, czego pierwszym efektem była jednak czerwona kartka Karaska za kopnięcie w twarz Tomasiewicza. Do końca meczu Piast próbował zdobyć pierwszego gola w sezonie, ale koszmarnie niecelne lub słabe uderzenia nie dały na to szansy.
