Widzew Łódź – Legia Warszawa (1:1)
Od pierwszych minut spotkania rozgrywanego w Łodzi czuć było derbową atmosferę i to nie tylko na trybunach. Na boisku mimo chłodnej auty także bywało gorąco, sędzia Patryk Gryckiewicz musiał studzić temperament graczy obu drużyn.
Najpierw zaatakowali gospodarze, ale przebicie się przez defensywę rywali nie było zadaniem łatwym. Następnie inicjatywę przejęła Legia, a strzał Rafała Augustyniaka, byłego gracza Widzewa, po rykoszecie od kolegi z drużyny przeleciał obok słupka.
Po przerwie spowodowanej zadymieniem racami inicjatywę utrzymywali goście. Obrońcy RTS-u musieli zachowywać czujność w ofensywie, Ricardo Visus ofiarną interwencją zablokował uderzenie Radovana Pankova. Pierwsza połowa zakończyła się potężnym uderzeniem Bartosza Kapustki, po którym refleksem musiał wykazać się Veljko Ilic.
Po zmianie stron na boisku wciąż nie brakowało emocji i napięcia, a Kacpra Tobiasza próbowali pokonać m.in. Fran Alvarez czy Juljan Shehu. Nieustępliwość w atakach miejscowych przyniosła efekt w 62. minucie, kiedy Kacper Urbański sfaulował w polu karnym Angela Baenę. Arbiter podszedł do monitora VAR i po chwili wskazał na jedenasty metr, a prowadzenie gospodarzom pewnym strzałem zapewnił Sebastian Bergier. To druga bramka napastnika w tym sezonie, ostatnio trafił 17 października w meczu z Radomiakiem.
Drużyna prowadzona przez Inakiego Aztiza natychmiast ruszyła w poszukiwaniu odrabiania strat i mimo początkowych komplikacji w końcu dopięła swego. W 85. minucie Ermal Krasniqi otrzymał podanie od Rubena Vinagre, efektownym zwodem minął defensora i mocnym strzałem doprowadził do wyrównania, zdobywając pierwszą bramkę w Ekstraklasie.

Ostatnie minuty to już napór gości, którzy próbowali jeszcze wykorzystać okres swojej przewagi. Defensywa gości mimo coraz większych kłopotów ostatecznie nie popełniła już jednak błędu i wynik nie uległ zmianie. Remis oznacza, że obie ekipy wciąż sąsiadują w tabeli, mając po 17 punktów, choć to "Wojskowi" zajmują wyższe dziewiąte miejsce ze względu na lepszy bilans bramkowy.
Jagiellonia Białystok – Raków Częstochowa (1:2)
Jagiellonia doznała drugiej z rzędu ligowej porażki. Druga połowa meczu została przedłużona aż o 20 minut, przede wszystkim z powodu transparentów na trybunie białostockich kibiców, których treść odnosiła się do sędziowania w meczu Górnik-Jagiellonia, przegranym przez białostoczan przed tygodniem.
W meczu z Rakowem Jagiellonia mogła już w 1. min. meczu objąć prowadzenie. Jesus Imaz zagrał sprytnie do Kamila Jóźwiaka, którego strzał z pola karnego zdążył jednak zablokować jeden z obrońców Rakowa, a dobitkę Imaza obronił Oliwier Zych. W 9. min. Jóźwiak przegrał pojedynek w polu karnym z Peterem Barathem.
Z każdą minutą meczu coraz pewniej grali jednak goście, i nie dotyczyło to tylko ich defensywy.
W 14. min. przewrotką, ale niecelnie, strzelał były zawodnik Jagiellonii Lamine Diaby-Fadiga. Potem Miłosz Piekutowski obronił dwa uderzenia z dystansu Baratha. Pod swoją bramką Raków grał uważnie i w takim ustawieniu, że Jagiellonia nie była w stanie stworzyć dogodnej sytuacji strzeleckiej.
W 24. min. Michael Ameyaw zmarnował znakomitą okazję dla gości; dośrodkował Apostolos Konstantopoulos, ale skrzydłowy częstochowian nie trafił w piłkę w polu karnym gospodarzy.
W 30. min. z rzutu wolnego strzelał na bramkę Rakowa Sergio Lozano, ale trafił w mur zespołu gości. Minutę później Raków objął prowadzenie - z rzutu rożnego dośrodkował Ameyaw, a Oskar Repka z bliska trafił głową do bramki. Środkowy pomocnik drużyny gości mógł zdobyć przed przerwą jeszcze jedną bramkę, po rzucie wolnym Ameyawa strzelał głową, piłka trafiła jednak w słupek i wyszła za bramkę.
Goście podwyższyli prowadzenie w pierwszej akcji drugiej połowy i znowu strzelcem był Repka, który tym razem uderzył technicznie z linii pola karnego. W 56. min. doskonałą okazję na gola kontaktowego miał Jóźwiak, ale trafił w słupek.
Niedługo potem sędzia Paweł Raczkowski na ponad 10 minut przerwał mecz, domagając się, by z Ultry - trybuny najbardziej zagorzałych kibiców Jagiellonii - zniknęły dwa transparenty, na których wyrazili oni - w niewybrednych słowach - swoje zdanie o sędziowaniu w poprzednim meczu białostoczan, przegranym w Zabrzu z Górnikiem 1:2.
Z kibicami rozmawiał m.in. kapitan Jagiellonii Taras Romanczuk, ostatecznie przerwa trwała od ok. 60. do 70. minuty meczu. Dwie minuty po wznowieniu gry dobrą okazję dla Rakowa zmarnował Diaby-Fadiga, ale coraz więcej zaczynało dziać się pod bramką gości.
W 75. min. Oskar Pietuszewski niewiele się pomylił, uderzając z pola karnego. W 80. min. Jagiellonia zdobyła bramkę kontaktową. Dośrodkował z rzutu wolnego Bartłomiej Wdowik, Afimico Pululu trafił głową do bramki Rakowa.
W 88. min. Imaz powinien wyrównać, ale uderzając głową nie trafił z niewielkiej odległości. Dwie minuty później również przestrzelił, choć miał trochę gorszą pozycję do uderzenia głową.
W związku z długą przerwą związaną z incydentem na trybunach, ale i np. interwencją medyczną po kontuzji Jeana Carlosa, druga połowa trwała 20 minut dłużej, prawie cały ten czas atakowała Jagiellonia. Zych obronił strzały z dystansu Pululu i Pietuszewskiego; Raków starał się wybijać Jagiellonię z rytmu i kontratakować.
W ostatniej akcji meczu Imaz i Pietuszewski nie zdołali zdobyć gola wyrównującego i Raków wywiózł z Białegostoku bardzo cenne trzy punkty.
Lech Poznań – Motor Lublin (2:2)
Mistrz Polski znów rozczarował swoich kibiców i tylko zremisował z Motorem 2:2. To trzeci z rzędu mecz poznaniaków bez zwycięstwa. Goście wygrywali już 2:0, ale podział punktów jest jak najbardziej sprawiedliwy.
Przed spotkaniem uczczono pamięć Teodora Anioły, jednej z legend „Kolejorza”. We wtorek minie 100. rocznica jego urodzin, a kibice z tej okazji przygotowali specjalną oprawą. Na ogromnej sektorówce pojawiły się podobizny nie tylko Anioły, ale całego tercetu ABC (Anioła, Edmund Białas i Henryk Czapczyk), który na przełomie lat 40 i 50-tych był postrachem rywali w ówczesnej I lidze.
Wraz z piłkarzami klubowy sztandar wyprowadzili znakomici przed laty zawodnicy poznańskiej drużyny: Mirosław Okoński, Marek Rzepka, Włodzimierz Wojciechowski, Roman Jakóbczak i Piotr Mowlik, a podopieczni Nielsa Frederiksena na tę okoliczność wystąpili w specjalnie przygotowanych złotych koszulkach.
Tymczasem goście nie zamierzali występować w roli statystów na tej uroczystości, a wręcz przeciwnie – chcieli popsuć poznaniakom świętowanie. Już w 5. minucie strzał Ivo Rodriguesa w ostatniej chwili zablokował Antonio Milic. Kolejna akcja lublinian zakończyła się powodzeniem. W pole karne dośrodkowywał Fabio Ronaldo, a Joel Pereira tak niefortunnie przeciął lot piłki, że zaskoczył Bartosza Mrozka. Lech ruszył do odrabiania strat, a piłkarze Motoru szukali swoich okazji w kontratakach. Po jednym z nich Karol Czubak trafił do siatki, lecz w momencie podania był na wyraźnym spalonym. Chwilę później znakomite podanie za plecy obrońców „Kolejorza” otrzymał Fabio Ronaldo, który w sytuacji sam na sam pewnie posłał piłkę obok interweniującego bramkarza gospodarzy.
Mistrzowie kraju szybko wrócili jednak do gry – Luis Palma popisał się efektownym uderzeniem zza pola karnego i Ivan Brkic był bez szans. Kilka minut później Honduranin próbował skopiować swój wyczyn, lecz tym razem uderzył nad poprzeczką.
Motor został zepchnięty do obrony, ale nie rezygnował z działań ofensywnych – Rodrigues technicznym strzałem próbował zaskoczyć Mrozka, ale ten wybił na rzut rożny.
Lech wyrównał jeszcze przed przerwą – Pereira z wysoko spadającej piłki uderzył z kilku metrów bez namysłu i Brkic znów był bezradny.
Druga połowa nie przyniosła już takich emocji. Poznaniacy szybko przejęli inicjatywę, na długie fragmenty zamykali rywali na ich własnej połowie, nie potrafili jednak wykreować dogodnych sytuacji. Piłkarze Motoru umiejętnie się bronili, często całym zespołem, skutecznie rozbijając ataki gospodarzy.
Lechitom brakowało pomysłu na grę i jakości w polu karnym przy ostatnim podaniu. Lublinianie w tej części meczu byli mało aktywni w ofensywie, ale w 74. minucie byli blisko odzyskania prowadzenia. Rezerwowy Mathieu Scalet wykorzystał błąd obrony i z bliska próbował pokonać Mrozka, ale golkiper "Kolejorza" nogą obronił strzał rywala.
Górnik Zabrze – Arka Gdynia (5:1)
Na inaugurację niedzieli z Ekstraklasą oglądaliśmy starcie dwóch drużyn z różnych biegunów tabeli. Lider z Zabrza podejmował beniaminka z Gdyni, który na wyjazdach radzi sobie bardzo słabo, więc faworyt przed meczem był tylko jeden.
Od początku lepiej wyglądał Górnik. Lider Ekstraklasy szybko napoczął swojego rywala, bo już w 13. minucie było 1:0. Gospodarze przeprowadzili składną akcję od swojej bramki, a w końcowej fazie Lukas Ambros prostopadłym podaniem wypuścił Sondre Lisetha, który precyzyjnym strzałem pokonał Damiana Węglarza.
Górnicy dominowali i praktycznie nie dopuszczali rywala pod swoją bramkę, często tworzyli zagrożenie, zwłaszcza ze stałych fragmentów gry, ale brakowało skuteczności i do przerwy prowadzenie było, ale wciąż dość skromne, patrząc na różnicę poziomów w tej części gry, zmieniło się to w kolejnych 45. minutach.
Już na samym początku Kryspin Szczęśniak podał piłkę do Marcela Łubika, a bramkarz Górnika nie poradził sobie z pressingiem gości i nabił Nazariya Rusyna. Gospodarze w kuriozalny sposób stracili prowadzenie, ale szybko na nie wrócili! Maksym Khlan zabawił się z bierną defensywą Arki i dobrym uderzeniem zmienił wynik na 2:1. Goście mieli wielu graczy w polu karnym, byli dobrze ustawieni, ale nie zaatakowali gracza gospodarzy, który miał komfort i z niego skorzystał.
Były to szalone minuty, bo spiker nie zdążył jeszcze oznajmić, że Górnik ponownie prowadzi, a już Tomasz Kwiatkowski wskazał na jedenasty metr i mógł być remis, ale w początkowej fazie akcji był spalony, więc goście zostali pozbawieni dogodnej sytuacji na strzelenie gola. Zamiast remisu kilka minut później było już 3:1! Khlan wyłożył piłkę do Patrika Hellebranda, który pokonał Węglarza mocnym uderzeniem sprzed pola karnego.
W 60. minucie sytuacja Arki jeszcze bardziej się skomplikowała, bo strzał Olkowskiego ręką zatrzymał Marcjanik, sędzia wskazał na rzut karny, do piłki podszedł Ousmane Sow, jego uderzenie obronił Damian Węglarz, ale Senegalczyk ruszył do futbolówki, był przy niej pierwszy i od słupka dobił ją do siatki, było już 4:1.
Rozpędzony Górnik nie miał zamiaru się zatrzymywać i w 71. minucie trafili do siatki po raz piąty! Podopieczni Michala Gasparika "poklepali" w polu karnym gości, a po asyście piętą Kubickiego do siatki trafił Luka Zahović. Chwilę po tym trafieniu na murawie pojawił się Lukas Podolski.
Sędzia Tomasz Kwiatkowski nie doliczył do regulaminowego czasu nawet minuty i Górnik pokonał 5:1 Arkę Gdynia, umacniając się na czele tabeli!

