Valentin Cojocaru to nazwisko znane w polskiej Ekstraklasie już od dwóch pełnych sezonów. Rumuński golkiper wyrobił sobie jakąś markę, ale zdecydowanie nie była to marka premium. W sezonie 2025/26 z pozoru nic się nie zmieniło, w końcu zanotował tylko jedno czyste konto na 12 występów – tym nikomu nie zaimponuje.
Ale wystarczy spojrzeć na jego grę w ostatnim miesiącu, by wstać i klaskać. Jakby dopiero po 30. urodzinach na początku października wszedł na kompletnie inny poziom. Piast Gliwice jeszcze go nie sprawdził, ale później było już tylko lepiej. Nie chcąc ujmować jego kolegom z boiska, to właśnie Cojocaru był absolutnie niezbędny do wyciśnięcia czterech punktów z Lechem i Cracovią, a następnie do wyeliminowania Legii z STS Pucharu Polski.
Cojocaru był pewniakiem w Jedenastce 12. i 13. kolejki Ekstraklasy
Łącznie w tych trzech meczach Valentin zanotował 24 udane interwencje przy strzałach w światło bramki. Już sama liczba jest nieprzeciętna, a do tego wskaźnik xGP (goli powstrzymanych) przeciwko Cracovii i Lechowi przekroczył dwa. Innymi słowy: z tych strzałów powinny wpaść o dwie bramki więcej, a każda z nich oznaczałaby stratę punktów.
I choć wskaźnik dla meczu z Pasami tego nie pokazuje (0,49 xGP), to Cojocaru stoczył niesamowity bój z najlepszym atakującym Cracovii. W samej tylko pierwszej połowie Filip Stojilković uderzał pięć razy, z czego trzykrotnie w akcjach sam na sam, a mimo to udało mu się trafić dopiero wtedy, gdy wciskał wślizgiem dobitkę po główce Perkovicia. Wszystkie pojedynki sam na sam wygrał Cojocaru i zaryzykuję stwierdzenie, że bez niego Pogoń na przerwę schodziłaby z wynikiem nie do odrobienia.
Przy Bułgarskiej w Poznaniu był nie mniej imponujący, zwłaszcza w pierwszej połowie. Jego noga chyba nigdy nie była dłuższa niż przy strzale Ismaheela z 38. minuty, a łącznie zatrzymał 19 października aż 10 uderzeń.
I wreszcie dochodzimy do 2. rundy STS Pucharu Polski. W czwartkowy wieczór Cojocaru nudził się w pierwszej połowie poza jadowitym uderzeniem Goncalvesa, przy którym pomógł mu słupek. Dopiero w 77. minucie musiał skapitulować, choć sekundy wcześniej zanotował popisową interwencję w dolnym narożniku. W dogrywce niczym postać z anime zablokował mocarne uderzenie Chodyny, by sekundy później zatrzymać też Damiana Szymańskiego i rozpocząć akcję, po której Pogoń wygrała mecz.
Tak dobrego Cojocaru na polskich boiskach jeszcze nie oglądaliśmy i głównym celem Portowców musi teraz być utrzymanie jego dyspozycji wszelkimi sposobami.

