Choć otwarcie sezonu zbiegło się w czasie z żałobą po śmierci Jorge Costy, to trybuny Estadio do Dragao od początku pulsowały energią, a i drużyna FC Porto zamierzała pokazać wyższość nad niełatwym rywalem z regionu. Z polskiego punktu widzenia kluczowy był widok Jana Bednarka w wyjściowej jedenastce Smoków.
Sprawdź szczegóły meczu Porto – Vitória

Gospodarze bardzo szybko narzucili swój rytm rywalom i udokumentowali przewagę trafieniem. Co prawda pierwsze próby nie okazały się groźne, ale po 12 minutach wynik był już otwarty. Zdecydowała szybka kontra, w której Borja Sainz wypuścił Pepê, a ten podciął nad wychodzącym bramkarzem.
Niewiele brakło, a chwilę później swoje trafienie dołożyłby Jan Bednarek. Po wrzutce ze stałego fragmentu Polak był o centymetry od dołożenia nogi przed bramką, ale został skutecznie zatrzymany.
Gra toczyła się jednak niezmiennie na bramkę Vitorii, gdy Samu zdołał wpakować piłkę do siatki w 22. minucie. Gola nie było, był za to spalony. Wielka szkoda, bo Bednarek miałby przy tej sytuacji tzw. asystę drugiego stopnia. Krewki Samu nie odpuścił i po 25 minutach zmusił Charlesa Silvę do świetnej interwencji. Nie udało się raz i drugi? To za trzecim Samu nie dał rywalom szans. W 32. minucie rzut rożny zwieńczył się precyzyjną główką Hiszpana na 2:0.
Dopiero ostatnie minuty pierwszej połowy przyniosły zagrożenie ze strony ekipy z Guimaraes. Dotąd pozbawiony poważnych wyzwań w obronie Jan Bednarek w samej tylko 41. minucie musiał parokrotnie oddalać zagrożenie, a w doliczonym czasie przed przerwą zaliczył kluczowe wybicie głową z okolic poprzeczki.
Dwie wymuszone zmiany nie zatrzymały Porto
Druga połowa rozpoczęła się od bardzo rwanej gry, w której Vitoria miała niewielką przewagę w grze piłką, za to ofensywnie tylko Porto zbliżało się do zmiany wyniku. Smoki doznały jednak ciosu, gdy Martim Fernandes musiał zejść z kontuzją już w 54. minucie. I nie był to ostatni uraz. Tuż po 60. minucie Jan Bednarek bardzo ofiarnym wślizgiem przy linii końcowej powstrzymał atak Vando Felixa, lądując na reklamach. Polak łapał się za udo, po próbie szybkiego powrotu na boisko wymagał pomocy fizjoterapeuty. Trener Francesco Farioli szybko podjął decyzję o zmianie, która wydawała się zaskoczyć zawodnika. Zszedł więc formalnie jako kontuzjowany, ale jego postawa wskazuje, że uraz powinien być poważny.
Wymuszone zmiany oznaczały bardziej pragmatyczną grę Smoków i chociaż Vitoria starała się naciskać, to nie było mowy o zagrożeniu gospodarzom. Każda próba zbudowania ataku przez Porto wyglądała solidniej niż rozgrywanie piłki przez Guimaraes. To musiało się zemścić i dokładnie tak było. Na kwadrans przed końcem udało się obronić strzał Samu, ale w 78. minucie Stephen Eustaquio uderzał z ponad 20 metrów, a gdy Charles Silva „wypluł” piłkę, dobijał ją Samu.
Hiszpan szukał jeszcze hat-tricka, ale nie dostąpił tego zaszczytu. W ostatnich minutach zastąpił go debiutujący Luuk de Jong, który już po minucie miał asystę przy trafieniu Eustaquio na 4:0. Stadion świętował, tyle że liniowy i VAR byli zgodni – był minimalny spalony. Mimo kolejnej nieuznanej bramki Porto zaliczyło łącznie dziewięć strzałów na bramkę, a zachowało czyste konto, co z pewnością ucieszy kibiców Porto w drodze do odbudowy pozycji.
