Osłabiona Legia Warszawa pokonuje Raków w rzutach karnych i zdobywa Fortuna Puchar Polski

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Osłabiona Legia Warszawa pokonuje Raków w rzutach karnych i zdobywa Fortuna Puchar Polski

Osłabiona Legia Warszawa pokonuje Raków w rzutach karnych i zdobywa Fortuna Puchar Polski
Osłabiona Legia Warszawa pokonuje Raków w rzutach karnych i zdobywa Fortuna Puchar PolskiPGE Narodowy/Jacek Szydłowski
Legia Warszawa wygrała konkurs jedenastek z Rakowem Częstochowa i sięgnęła po Fortuna Puchar Polski. Finałowy mecz zapewnił sporo emocji, ale regulaminowy czas gry i dogrywka nie przyniosły żadnych goli (0:0). Bohaterem meczu niewątpliwie był Kacper Tobiasz.

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem kibice zgromadzeni na wypełnionym Stadionie Narodowym mogli podziwiać efektowne oprawy stworzone przez fanów obu drużyn. Tym razem, w odróżnieniu od poprzedniej edycji, obyło się także bez zbędnych opóźnień i skandali. Wszyscy widzowie zdołali zająć swoje miejsce na czas, tak jak piłkarze, którzy punktualnie pojawili się na murawie.

Samo spotkanie rozpoczęło się jednak od mocnego akcentu. Zawodnicy obu drużyn od pierwszych minut grali ostrożnie, skupiając się na uważnej postawie w defensywie i cierpliwym budowaniu akcji. Jednak kiedy tylko Raków wrzucił wyższy bieg, dla zespołu Legii skończyło się to fatalnie.

W 5. minucie dokładne podanie otwierające drogę do bramki otrzymał Fran Tudor. Chorwat wygrał pojedynek biegowy z Yurim Ribeiro, ale po kontakcie z nim upadł na murawę. Na trybunach od razu podniosła się wrzawa, a sędzia Piotr Lasyk został otoczony przez obie ekipy. Arbiter niemal od razu postanowił skorzystać z VAR-u, a po chwili podjął decyzję - czerwona kartka dla Portugalczyka!

To był cios dla gospodarzy tego spotkania, którzy niemal od początku musieli grać w osłabieniu. Zawodnicy jeszcze przez kilka minut nie byli w stanie się otrząsnąć i tylko Kacprowi Tobiaszowi zawdzięczali wynik bezbramkowy. 

Na boisku, a także poza nim, długo było gorąco i niestety dość agresywnie. W ciągu kolejnych kilku minut sędzia pokazał kilka żółtych kartek. Zobaczyli je m.in. Josue, Paweł Wszołek, Jean Carlos oraz Marek Papszun i Kosta Runjaic. W pewnym momencie przy ławkach rezerwowych doszło bowiem do przepychanek i ostrej wymiany zdań pomiędzy sztabami obu zespołów.

Legioniści znaleźli się w słabym położeniu, ale nie zamierzali się poddawać. Obronę gości dynamicznymi rajdami niepokoili Wszołek oraz Ernest Muci, a w kreowaniu szans technicznymi zagraniami pomagał im Josue.

Piłkarze Rakowa z kolei mogli pozwolić sobie na "wyczekanie" przeciwnika, wpuszczenie go na własną połowę i skupienie się na wyprowadzaniu groźnych kontrataków. Kiedy jednak już przedostawali się pod pole karne przeciwnika, zwykle zawodziła precyzja lub czujnością wykazywał się bramkarz. W pierwszej połowie kibice nie doczekali się żadnego gola.

Mozolne poszukiwanie okazji

Druga odsłona spotkania rozpoczęła się dość niemrawo. Legioniści musieli być niezwykle czujni i unikać zbędnego ryzyka, gdyż odrabianie strat w dziesiątkę mogłoby być niezwykle trudne. Raków z kolei początkowo także nie forsował tempa, choć trzeba przy tym przyznać, że defensywa "Wojskowych" była dobrze zorganizowana i dość szczelna.

Przy takim scenariuszu potrzebny jest zawodnik, który popisze się nieszablonową akcją lub wprowadzi element nieprzewidywalności. Dlatego oczy wielu fanów Rakowa były zwrócone w kierunku Iviego Lopeza. Gwiazdor "Medalików" był nieco odcięty od podań, ale czasem udawało mu się przejąć piłkę blisko bramki Kacpra Trelowskiego.

Tak było choćby w 62. minucie meczu, kiedy Hiszpan otrzymał precyzyjne podanie w polu karnym od Vladyslava Kochergina i oddał strzał z bliskiej odległości, który został jednak w porę zablokowany przez obrońcę. Zawodnik popisał się przy tym efektownym dryblingiem, ale wydaje się, że mógł wcześniej zdecydować się na uderzenie. 

Do końca meczu działo się już jednak niewiele, żadna z drużyn nie potrafiła stworzyć klarownych sytuacji. Arbiter zarządził zatem dogrywkę, a trenerzy obu zespołów zdecydowali się na kilka zmian. Podczas dodatkowego czasu na boisku pojawił się choćby Wiktor Długosz, Mateusz Wdowiak, Makana Baku czy Patryk Sokołowski, a opuścił je Ivi Lopez, Josue czy Filip Mladenovic.

Nikt nie zdołał jednak pokonać golkipera rywali. Najbliżej tego byli Piasecki, Wdowiak i Kochergin, ale na drodze znów stawał brak skuteczności lub 20-letni golkiper Legii. Zwycięzcę musiały wyłonić rzuty karne. 

Tobiasz bohaterem 

Konkurs jedenastek rozpoczął Bartosz Slisz, który pewnym strzałem w środek bramki umieścił piłkę w siatce. Skutecznością wykazał się również Tudor. W kolejnych próbach nie mylili się także Rosołek, Stratos Svarnas, Rafał Augustyniak, Piasecki, Sokołowski, Bartosz Nowak, Wszołek, Jean Carlos oraz Maik Nawrocki. W końcu do piłki podszedł Wdowiak.

Król strzelców poprzedniej edycji tych rozgrywek wziął głęboki oddech i oddał mocny strzał, ale Tobiasz doskonale wyczuł jego intencje i odbił lecącą futbolówkę. 

Chwilę później kibice oraz piłkarze Legii wpadli w szał radości. Stołeczny klub po raz 20. zdobył Puchar Polski i to w meczu, w którym od samego początku miał pod górę. Być może to znak, że zespół prowadzony przez Runjaica wraca na właściwą ścieżkę i w kolejnym sezonie będzie walczył o mistrzostwo Polski. Czyli tytuł, który już zapewne za kilka dni trafi do Rakowa Częstochowa.